Pamiętam jako siedmioletni dzieciak spędzałem z rodzicami wakacje na zamku w Janowcu u pana Kozłowskiego, jedynego chyba w PRL-u właściciela zamku. A było to 22 lipca, więc ku czci Firlejów pan Kozłowski z moim ojcem załadowali zamkową armatę skądś zdobytym prochem i strzelili na wiwat, aż się resztka tynku z murów posypała. W ciągu pół godziny dwóch milicjantów na rowerach wjechało na dziedziniec i ojca mojego z panem Kozłowskim chwilowo zatrzymali, ale po wyjaśnieniu celu tej salwy, zwolnili. To wydarzenie mi się przypomniało, gdy zacząłem pisać o innej hucznej uroczystości, tym razem rodzinnej, która miała tu miejsce w 1901 roku, o ślubie siostry mojego dziadka z bratem późniejszego polityka II RP. Oto jak się sprawy miały...
Po przedwczesnej śmierci sędziego
Aleksandra Gutta w grudniu 1862 roku rada familijna, zgodnie z ostatnią wolą
zmarłego, zatwierdziła podział majątku między jego synów, uznając, że córki z
chwilą zamążpójścia zostały już właściwie zaopatrzone. Tak więc właścicielem
Trakian i Okocia został ostatecznie najstarszy syn sędziego, Zygmunt. A
Kurdymokszty, Rymieć i okolice znalazły się w rękach Aleksandra juniora.
Najmłodszy, Jerzy, miał być spłacony przez Zygmunta, ale tymczasem wybuchło
powstanie styczniowe i wiele spraw się skomplikowało.
Po upadku powstania, Zygmunt,
który jako członek stronnictwa Białych brał udział w cywilnych władzach
województwa suwalskiego, obawiając się represji, zdecydował się na emigrację do
Wielkiego Księstwa Poznańskiego, nie zważając na pogarszający się stan majątków
i kłopoty ze spłatą długów. Żeby zasłonić się przed wierzycielami, fikcyjnie
wydzierżawił Trakiany i Okocie najmłodszemu bratu, a przekazując mu też majątek
ruchomy, uważał, że spłacił zaległą część spadku Jerzemu. Gdy Jerzy
zaczął gospodarować w majątku, uznał, że pora założyć rodzinę, gdyż po
ukończeniu studiów na Uniwersytecie Petersburskim na wydziale prawa i
kameralistyki (zarządzania), jego
sytuacja wciąż nie była ustabilizowana.
W 1870 roku Jerzy Gutt ożenił się
z Ludwiką Ilcewiczówną, córką prezydenta Suwałk, panną bardzo patriotyczną i
utalentowaną muzycznie. Gdy w 1871 roku rodził się mój dziadek, Jan Stanisław
(Stanisław to po Moniuszce, bardzo zaprzyjaźnionym z rodziną Ilcewiczów
kompozytorze), interesy zaczęły iść krytycznie źle i wierzyciele, poczuwszy się
oszukiwanymi, wystąpili przeciwko Zygmuntowi i Jerzemu na drogę sądową. Sąd w
1872 roku ustanowił nad Trakianami kuratora, a Zygmunt powrócił na stałe do
kraju. Jerzy z żoną i maleńkim synem uznali, że nie mają już co tu robić i że
trzeba szukać zajęcia gdzie indziej. Poprzez stare znajomości ojca z rodziną hrabiów
Tołstojów, Jerzemu udało się otrzymać posadę plenipotenta Lwa Tołstoja i
wyjechał z rodziną na całe 12 lat do Jasnej Polany i Bogoduchowa w guberni
Orzelskiej. Tam urodziła się w 1873 roku ich córka Maria, a w 1882 roku Zofia.
W 1883 roku Guttowie wrócili z
Rosji i szukali miejsca, w którym mogli by osiąść. Początkowo chcieli kupić dom
w Suwałkach, ale ponieważ w sądzie guberni Radomskiej wakowało miejsce
pomocnika sędziego, a w majątku Regów nieopodal Kozienic i Radomia
gospodarowała owdowiała siostra Jerzego, Maria, rodzina zdecydowała się przenieść do Radomia. W 1889 roku Jerzy Gutt został sędzią gminnym w
Bodzentynie, ale dopiero decyzja o wyjeździe do Gostynina i przejęcie w 1893
roku kancelarii notarialnej po Ludwiku Ulejskim ustabilizowało interesy
rodzinne na dłużej.
Gostynin, ul. Kutnowska 20. Tu znajdowała się kancelaria notarialna pradziadka.
Grób pradziadka na cmentarzu w Gostyninie.
Wróćmy teraz do Jana Stanisława i
jego sióstr. Mój dziadek do dwunastego roku życia kształcił się w szkołach w
Rosji. Po powrocie do "Kraju Nadwiślańskiego" (jak mówili Rosjanie) ukończył edukację maturą i wyjechał
do Warszawy kontynuować naukę w szkole nauk technicznych Jerzego Kuehna. W 1890
roku wstąpił na znane kursy ogrodniczo-pszczelnicze Lewickiego na Koszykowej,
które ukończył z odznaką w 1891 roku. Lewicki zapamiętał młodego, obiecującego
pszczelarza, bo w 1894 roku wysłał go z misją do Topczydaru pod
Belgradem w celu uzdrowienia tamtejszych pasiek i krzewienia pszczelnictwa. Jerzy napisał
stamtąd obszerne sprawozdanie do wydawanej we Lwowie prasy pszczelniczej, szczegółowo omawiając zły stan pasiek i swoją ciężką pracę. Dziwne, że nie poświęcił
ani słowa ciekawostkom turystycznym, jak byśmy dziś powiedzieli, a więc
pałacowi królewskiemu, szkole rolniczej czy słynnemu monastyrowi, a choćby
nawet linii tramwajowej łączącej Topczydar z Belgradem. Młody był i skupiony na
zadaniu, które otrzymał.
Po roku pracy w Serbii Jan wrócił
do rodziny do Gostynina. W 1895 r. wspólnie bawili się przy wigilijnym stole.
Siostra Marysia, o dwa lata od niego młodsza, była świetną partnerką do różnych
zabaw. Zosia, o dziesięć lat młodsza, była jeszcze dzieckiem. Rezultatem tych wspólnych wieczorów przy rozwiązywaniu szarad była nagroda Satyrycznego Kalendarza
Polskiego redagowanego przez Or-Ota na 1995 rok.
Maria i Jan zdobywają nagrodę za rozwiązanie szarady, 1896 rok.
Nie mając wystarczających
funduszy na samodzielne wydzierżawienie folwarku, w którym mógłby prowadzić
swoją pasiekę i sady owocowe, Jan rozglądał się za posadą ogrodnika w różnych
majątkach. Z pomocą przyszła mu ciotka Maria Lewicka, siostra jego ojca.
Boguszówka dzisiaj.
Lewicka była wdową, osobą
bezdzietną lecz bardzo rodzinną. Posiadała duże dobra w powiecie kozienickim, znane
głównie z hodowli koni. Konie z Regowa
zdobywały nagrody na licznych wystawach rolniczych. W skład dóbr regowskich wchodził
również folwark Boguszówka, położony mniej więcej o kilometr drogi na południe
od znanego sanktuarium maryjnego w Wysokim Kole. Lewicka oddała ten folwark
bratankowi w dzierżawę. Jan dał się tam poznać jako zdolny ogrodnik i sadownik,
którego szkółka drzew owocowych w 1897 roku była jedną z najlepszych w guberni
radomskiej.
Ten długi wstęp był konieczny,
żeby doprowadzić nas do wydarzeń, będących właściwym tematem artykułu. W 1899
roku niespodziewanie umiera ojciec. Jan zmuszony jest zaopiekować się matką i
siostrami. Boguszówka nie jest właściwym miejscem dla rodziny, albo
przynajmniej tak się Janowi wydaje, więc w pobliżu szuka majątku, który mógłby
samodzielnie wydzierżawić. I znajduje go w Mszadli, parafia Janowiec, nieopodal
Zwolenia. Majątek jest duży, Jan potrzebuje pomocy wykwalifikowanego ogrodnika,
sam również poświęca się pracy, pisze też do „Ogrodnika Polskiego” o swoich
osiągnięciach. Matka i siostry chyba zaakceptowały nowe miejsce, ale zdają
sobie sprawę, że są dla Jana ciężarem.
W tym czasie Marysia poznała w Warszawie
młodego medyka, Mariana Barlickiego. Urodzony w 1865 roku, w 1898 roku uzyskał
dyplom lekarza na Uniwersytecie Warszawskim. Jak się poznali, nie wiem. Julian
Kulski, działacz społeczny znany jako prezydent Warszawy w latach okupacji, tak
pisze w swoich pamiętnikach: „”Urodziłem się w Warszawie (5 grudnia 1892) przy
ulicy Żurawiej 25, gdzie wtedy zamieszkiwali rodzice... Zajmowaliśmy skromne
jednopokojowe mieszkanko z kuchnią na parterze w oficynie. Podobny lokal na
pierwszym piętrze nad nami zajmował student medycyny, a następnie lekarz –
Marian Barlicki. On to ratował mnie, gdy zjeżdżając po poręczy drewnianych
schodów, wiodących z podwórza do klatki schodowej, spadłem tak nieszczęśliwie,
że uległem skomplikowanemu złamaniu piszczeli w pobliżu kolana. Doktor Barlicki
zestawił mi nogę bardzo umiejętnie...” I dalej: „Nie wiem, czy znajomość moich
rodziców z doktorem Marianem Barlickim nawiązała się dopiero z powodu okazanej mi
pomocy lekarskiej, czy raczej już dawniej z racji bliskiego sąsiedztwa, ani też
kiedy rodzice zetknęli się po raz pierwszy z bratem doktora, Norbertem,
podówczas, tj. w latach 1900-1904, studentem prawa uniwersytetu warszawskiego.”
I tak się sprawy potoczyły, że
Maria Ludwika Guttówna i Marian Barlicki zdecydowali się na zawarcie
małżeństwa. Ślub, jak to zwykle bywa, odbył się w kościele parafialnym panny
młodej, a więc w Janowcu, siedzibie parafii,
do której należała Mszadla.
Akt ślubu, Janowiec 26.10.1901 r.
Wyobrażam sobie ten wieczór, sobota 26
października 1901 roku o godzinie piątej po południu, a więc już po zachodzie słońca, kościół janowiecki u stóp
góry zamkowej. Wśród gości Ludwika z
Ilcewiczów Guttowa z córką Zofią, Maria z Guttów Lewicka, być może Kuczyńscy z
Koroszczyna, pewnie Plewińscy, z którymi wkrótce rozpocznie się spór o Regów, rodzina
matki panny młodej - Ilcewiczowie, rodzina pana młodego - Barliccy. Świadkami
byli – stryj panny młodej Adam Ilcewicz, lekarz weterynarii zamieszkały wówczas
w Łowiczu, oraz jej brat Jan Stanisław Gutt, gospodarz Mszadli. Ślubu udzielali
kapłani ks. Henryk Radoszyński i ks. Antoni Ostrach. Po ceremonii orszak ślubny
udał się do dworu brata panny młodej, po drugiej stronie wzgórza zamkowego.
Barliccy jeszcze do 1906 roku
mieszkali w Warszawie, gdzie Marian był lekarzem w szpitalu Dzieciątka Jezus.
Później przenieśli się do Dąbrowy Górniczej, gdzie Barlicki został chirurgiem w
szpitali św. Wincentego. Niestety Maria zmarła w listopadzie 1923 roku. Nie
mieli potomstwa. Marian był później dyrektorem szpitala św. Wincentego, a po
1936 r. dyrektorem Zjednoczonego Szpitala św. Wincentego i św. Barbary. Zmarł
28 grudnia 1939 roku.
Jan Gutt gospodarował w Mszadli
jeszcze do 1913 roku, po czym wydzierżawił majątek Radkowice między Bodzentynem
a Starachowicami od Jerzego Kriedenera i w ten sposób następne lata jego życia
związały się z Górami Świętokrzyskimi i z rodziną Rykowskich. Ale to już
zupełnie inna historia.
Niezwykła historia.
OdpowiedzUsuńA na grób wstąpię, skoro już wiem, jak wygląda. Mam niedaleko.
Dziękuję, pradziadek będzie zaszczycony :-) A wie Pani, że był on chrześniakiem Ferdynanda? Kiedy Ferdynand wracał z Czech i Niemiec do Wilna przez Suwałki, w dniu 26 lutego 1837 roku trzymał Jerzego Edwarda do chrztu.
OdpowiedzUsuń