Natknąłem się ostatnio na zapiski Jakuba Malego, patriotycznego pisarza z okresu czeskiego odrodzenia narodowego w połowie XIX wieku. Maly wspomina spotkanie z Ferdynandem Guttem w 1836 roku w Pradze. Oto tłumaczenie:
Vzpomínky a úvahy starého vlastence
Výbor drobných spisů Jakuba Malého
Pomiędzy cudzoziemcami, jacy
zaludniali Pragę w roku 1836 podczas koronacji Ferdynanda V, był także pewien
Polak nazwiskiem Gutt, doktor medycyny. Był to mały, krępy mąż w wieku 40 lat, który
nosił na głowie kapelusz z szerokim rondem, a w kieszeni surduta szklankę do
nabierania świeżej, zimnej wody, gdziekolwiek ją znalazł i której był wielkim
entuzjastą. Zachowanie jego było pełne powagi, umiarkowania, jakby czuł się
kimś sławnym, przy tym okazywał wielką ciekawość, wszędzie wpychał się na
przód, wszystko musiał widzieć, o wszystko się wypytywał. Na defiladzie wojskowej
na równinie pod Holeszowicami, obwieszony rosyjskimi orderami, śmiało wmieszał
się między najważniejszych gości, dla których zarezerwowano miejsca o
najlepszej widoczności. Odwiedzał praski szpital ogólny oraz szpital braci
miłosierdzia, wszędzie poczynając sobie jak znawca i doświadczony lekarz. Ciężko
chorym mówił słowa pełne pociechy i uspokojenia, które w cudowny sposób na nich
oddziaływały – jakby był posłańcem bożym. A był on w rzeczy samej prorokiem,
który zawitał do Pragi zwiastować objawienie się słowiańskiego mesjasza, który
już narodził się w Litwie z matki Czeszki (miał tu na myśli Gutt, który ród
swój też z Czech wywodził, własną siostrę*), i wkrótce nadejdzie zbawić
wszystkie pokolenia słowiańskie. To głosił doktor Gutt nam młodym ludziom z
całym przekonaniem, ale pomylił się bardzo w swoim oczekiwaniu , że jego
mistyczna nauka znajdzie entuzjastycznych wyznawców wśród czeskiej młodzieży.
Ta młodzież była zbyt trzeźwego ducha i zbyt praktycznego umysłu, aby móc rozniecić
w sobie fantastyczny miraż, w dodatku mając przed sobą jedynie mglisty cel swego wysiłku. Gutt szybko doszedł
do wniosku, że w Czechach nie ma gleby dla jego działania, ale z radością
zauważył przebudzenie się ducha narodowego w czeskim ludzie i popierał w pełni
wysiłki patriotycznych literatów, czego dowiódł, przekazując im znaczącą
darowiznę, dając w ten sposób nadzieję na łatwiejszy start literacki. Bez
goryczy, że w Czechach nie powiodły się jego zamysły, za to ze szczerymi
życzeniami powodzenia naszej sprawie narodowej, rozstał się z nami Gutt całkiem
po przyjacielsku i pospieszył stąd do Francji, do swego szwagra, słynnego w
owym czasie polsko-słowiańskiego proroka Towiańskiego, który nauką swą o
słowiańskim mesjaszu zyskał duży poczet wyznawców między emigracją polską, a
nawet samego wieszcza Mickiewicza omamił. Ktoś mógłby tu wspomnieć naszego
Komenskiego, który w podeszłym wieku w podobnych okolicznościach także oddał
się mistycyzmowi! Towiański ze swoją nauką dawno już odszedł w zapomnienie,
żyjąc w oddaleniu w Zurychu, otoczony jedynie małą grupą swoich wyznawców,
między nimi jest może także dobry doktor Gutt, jeśli jeszcze żyje.
* Maly się myli, nie chodziło tu o siostrę Gutta. Faktem jest natomiast, że Guttowie wspominali o swoim czeskim rodowodzie.
* Maly się myli, nie chodziło tu o siostrę Gutta. Faktem jest natomiast, że Guttowie wspominali o swoim czeskim rodowodzie.
Panie Tomaszu, z którego roku jest ten tekst?
OdpowiedzUsuńJosef Maly opublikował ten tekst w tomie "Zpominky a uvahy stareho vlastence" w 1872 roku. Link: http://kramerius.nkp.cz/kramerius/MShowPageDoc.do?id=466948
OdpowiedzUsuń